Foto dzienniki z podróży » OGRODZIENIEC
- Ogrodzieniec 8102
- Ogrodzieniec 8058
- Ogrodzieniec 8069
- Ogrodzieniec 8080
- Ogrodzieniec 8096
- Eko i My 11-2016
- Eko i My 11-2016
- Eko i My 11-2016
- Ogrodzieniec 8098
- Ogrodzieniec 8099
- Ogrodzieniec 8100
- Ogrodzieniec 8101
- Ogrodzieniec 8108
- Ogrodzieniec 8083
- Ogrodzieniec 8084
- Ogrodzieniec 8086
„Ogrodzieniec”
Duchy, zjawy, strzygi, wilkołaki, wampiry… od wieków związane z historią zamków, baszt, fortec oraz twierdz. Pomimo tego, że człowiek kroczy przez dwudziesty pierwszy wiek, wiek technologicznego realizmu, opowieści o nich są wciąż żywe i głęboko zakorzenione w kulturze i tradycji. Przyczyn tego można by szukać w mentalności człowieka, którego jakaś mniejsza lub większa cząstka wciąż jedną nogą tkwi w ciemnym średniowieczu. Z jednej strony odrzuca religię, wierzenia swoich przodków (coraz bardziej powszechna laicyzacja) a z drugiej strony karmi duszę horrorami, zakłada sekty i niczym nasz słowiański pradziad wpatrzony w słońce boga, szuka nowych bożków. Takie postacie, jak Frankenstein, Krwawa Mary czy Król Hamlet rozsławiają miejsca, w których zrodziła się ich historia. Bo któż nie zna rumuńskiego zamku w Branie, którego mroczne i zimne wnętrza przemierzał najsławniejszy wampir hrabia Drakula czy zamku Kronborg z duchem największego duńskiego rycerza Holgera Danske? Szkoci mają w Edynburgu swojego bezgłowego werblistę, Anglicy w Chillingham Johna Sage, a Niemcy w Eltz rycerzy. Polska, której krwawa, tragiczno patetyczna historia, była nieustannie znaczona cierpieniem i krwią, posiada także swoje szczególne miejsca. Miejsca obciążone cierpieniem przeszłości, okrucieństwem wspomnień, przeklęte przez to tylko, że pojawiły się tam postacie, dla których empatia stanowiła jedynie czcze hasło z pogranicza surrealizmu.
Od Bałtyku aż po Tatry stare cmentarzyska, świątynie, ruiny zamków, znaczą polską ziemię, niczym ślady zranionych stóp na mokrym piasku. Niektóre z nich znikają bezpowrotnie zachowane jedynie w kruchej i jakże zawodnej pamięci okolicznych mieszkańców. Są jednak i takie, które przyciągają rzesze turystów, a wraz z nimi tych wszystkich, których interesuje świat astralny. Takim szczególnym miejscem są na pewno średniowieczne ruiny zamku, leżące na malowniczym Szlaku Orlich Gniazd. Znajdują się one w niewielkiej, malowniczej wsi, jury krakowsko częstochowskiej, Podzamcze w gminie Ogrodzieniec. Miejsce to zostało wybrane przez naszych przodków nie przez przypadek. Z trzech stron otaczają go niedostępne skały, co sprawia, że staje się naturalną twierdzą. Pierwsza warownia, strzegąca szlaku handlowego z Krakowa do Wielkopolski, pojawiła się tutaj już za czasów panowania Bolesława Krzywoustego. Prawdopodobnie była jedynie drewniana, więc w tych burzliwych czasach, gdy ze wschodu na zachód i z północy na południe przetaczały się hordy dzikich plemion, szybko została zniszczona (najprawdopodobniej w 1241 roku przez Tatarów). Na jej miejscu już za panowania nowego władcy – Kazimierza Wielkiego wybudowano nowy zamek – zamek z duchem czasu, w modnym wtedy stylu gotyckim. Godnym podkreślenia jest to, że do jego budowy wykorzystano materiał o wiele trwalszy od drewna, a mianowicie kamień.
Zamek z racji swojej funkcji a także wartości bardzo często przechodził z rąk do rąk. Jego właściciele pojawiali się i znikali. Po jednych pozostały wzmianki w kronikach, po innych zaś wszelki ślad zaginął. Byli jednak i tacy włodarze, których duch na zamku żyje do dnia dzisiejszego. I to nie w przenośni, lecz w znaczeniu dosłownym.
Jeśli wierzyć legendzie, którą tworzyli przecież, naoczni świadkowie, kiedy na niebie pojawia się księżyc w pełni, pod murami zamku, według jednych ukazuje się ogromnych rozmiarów czarno smolisty pies, a według innych pod jego postacią piekielny bies. Jakby jednak go nie zwać, jedno jest pewne - jego wielkie czerwone ślepia, jarzą się w ciemnościach niczym ogień piekielny, a z jego pyska wyraźnie czuć odór siarki. Skąd się tutaj wziął nie wiadomo, lecz długi łańcuch, który ciągnie za sobą z głośnym brzękiem, może wskazywać, że urwał się z kilkuset letniej niewoli i zagubiony w nowych realiach szuka swojej potępionej duszy lub co bardziej prawdopodobne swojego pana. Pana, którym według podań mógł być kasztelan krakowski Stanisław Warszycki. Z jednej strony patriota, walczący ze Szwedami o wolność Rzeczypospolitej a drugiej strony niepohamowany sadysta, znęcający się nad swoją rodziną i swoimi poddanymi. To on, w XVII w. nabył zamek od Mikołaja Firleja i podobno w jego lochach żywcem zamurował jedną ze swoich żon. Za ten okrutny i bestialski czyn został potępiony już za życia i od tamtego czasu, jako bezgłowy jeździec, błąka się okolicach niedalekiego Dankowa. Może w końcu pies go znajdzie? Inna z legend związana z ruinami zamku, dotyczy także autentycznych i historycznych postaci. Byli nimi Stanisław Boner, sekretarz królewski, starosta biecki, syn Seweryna Bonera, tego samego, który w latach 1530-1545 przebudował zamek na styl renesansowy, i jego ponoć przecudownej urody córka Olimpia. Córka, która zakochała się w walecznym rycerzu Stanisławie Kmicie. Co ciekawe, młodzieniec odwzajemniał to uczucie, lecz na drodze ich szczęściu stanął ojciec dziewczyny, który nie mógł pogodzić się z tym, że wybrankiem serca córki został katolik, a nie protestant. Z tego powodu po wyjeździe rycerza na wojnę zaczął przejmować pocztę do córki. W końcu, aby zakończyć tę zażyłość, sfingował list, w którym podając się za własną córkę, poinformował go, że Olimpia postanowiła wyjść za mąż za kogoś innego. Biedny Kmita, nie mogąc się z tym pogodzić, w zbroi, razem koniem skoczył w przepaść. Gdy o jego śmierci dowiedziała się młoda Bonerowa, z żalu wyskoczyła z jednej z wież zamku. Od tej pory, wieczorami można zobaczyć jej ducha, jak spacerując po murach, oczekuje powrotu swojego ukochanego.
Ile jest prawdy w tych legendach, a ile jedynie przesądów i fikcji trudno jest jednoznacznie stwierdzić. Jedno jednak jest pewne i nikt temu nie zaprzeczy – historia i sam zamek naprawdę są piękne i nie tylko warto, lecz wręcz trzeba go zobaczyć na własne oczy. A przy okazji, gdy trafimy akurat na pełnię księżyca, może pośród jego blasku dostrzeżemy ducha pięknej dziewczyny lub usłyszymy głuchy warkot wielkiego psa.
Jerzy Koniuszy