Artykuły » Człowiek przez małe c
Eko i My 06-2015
Człowiek przez małe c
Nie trzeba wiele wysiłku, aby dostrzec, że człowiek, ingerując w taczający go świat, zmienia go w stopniu nieodwracalnym. Wraz z rozwojem przemysłu, urbanizacją terenów dotąd dzikich i niedostępnych zmienia krajobraz nie licząc się z otaczającą go przyrodą i współistniejącymi obok istotami. Zachowuje się, jak obcy. Przybysz z innej galaktyki, który próbuje skolonizować nowy świat. Nie oglądając się za siebie, niczym taran niszczy wszystko, co napotka na swojej drodze. W swoim zadufaniu, słowa skierowane do niego przez Stwórcę „czyńcie sobie ziemię poddaną” interpretuje na swoja modłę. Nagina ich znaczenie, mniemając, że świat i wszystko, co go tworzy podlega jego prawom, jego jurysdykcji. Dla obserwatora z zewnątrz mogłoby się wydawać, że gatunek Homo sapiens dotknęła jakaś dziwna i nieznana choroba. Choroba zaraźliwa, przenoszona drogą elektroniczną, której przyczyn należałoby szukać w przedawkowaniu cywilizacją. Nic jednak mylnego. Brak empatii na otaczający świat, nie jest tylko domeną człowieka współczesnego. Ta skaza na naszej duszy uzewnętrzniła się już wieki temu. Według badań dr Aleksandra Pluskowskiego z Uniwersytetu Reading w Anglii, wynika, że pierwsze poważniejsze zmiany w środowisku naturalnym rozpoczęły się już w średniowieczu wraz z przybyciem na terytorium Polski rycerzy Zakonu Szpitala Najświętszej Maryi Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie, czyli popularnych krzyżaków. To oni, w imię krzewienia wiary, nie tylko wycinali w pień całe pogańskie plemiona, lecz także wielkie połacie borów niszcząc w ten sposób naturalne ostoje dzikiej zwierzyny. Pozyskane w ten jakże rabunkowy sposób drewno, a także skóry zwierząt, jako cenny materiał budowlany i kuśnierski trafiało na chłonny rynek europejski. Takie kraje, jak Anglia, Niemcy czy Francja wykorzystywały cenny materiał do budowy twierdz, domów, statków, umocnień i mostów a futra zdobiły samych cesarzy, królów i ich małżonki. Niestety w miejscu wyciętych lasów nie pojawiały się już nowe, lecz jedynie pola uprawne, pastwiska, warowne zamki, klasztory a wokół nich miasta, bezpowrotnie zmieniając cały ekosystem.
Jednak średniowiecze było tylko początkiem wielkich zmian. Każdy następujący nowy wiek rządził się swoimi prawami. Oczywiście prawami w cudzysłowie. Napływ nowej ludności, która wypierała rdzennych mieszkańców, sprawiał, że ziemia uprawna stawała się coraz bardziej cenna. Nikt nie zaprzątał sobie głowy ekologią i ochroną środowiska. Jakby tego było mało, dzieła zniszczenia dopełniły wojny. Armie, które przetaczały się z północy na południe i ze wschodu na zachód, potrzebowały żywności, drewna na opał i budowę umocnień. Mieszkańcy zaś materiałów na odbudowę zniszczonych domostw. W ten, nieświadomy sposób, człowiek sprawił, że panująca do tej pory równowaga w przyrodzie została nie tylko zachwiana, lecz z każdym wiekiem, każdym mijającym rokiem pochyla się coraz bardziej ku upadkowi.
Przez te setki lat pojawiało się wiele postaci, które próbowały choćby w niewielkim stopniu zaradzić temu problemowi. Jednym z pierwszych był niewątpliwie król Bolesław Chrobry. Już na początku jedenastego wieku wydał dekret, w którym objął ochroną bobra. W ślady swojego przodka poszedł ostatni z dynastii Piastów Kazimierz Wielki, który w Statucie wiślickim (1347r) starał się uregulować wycinkę dębów. Zaś Król Władysław Jagiełło (ten sam, który w 1410r pokonał Krzyżaków pod Grunwaldem), zatroszczył się o tarpany, łosie, dziki i jelenie ustanawiając dla nich okres ochronny. Przy okazji ograniczył także wycinkę i wywóz drzewa cisowego.
Oczywiście myliłby się ktoś, kto uważałby, że zabiegi te wynikały z poczucia troski
o środowisko naturalne. Najczęstszą przyczyną takiego postępowania był w najczystszej postaci egoizm. Egoizm, objawiający się chęcią zarezerwowania dla siebie i innych wysoko urodzonych osobistości cennych drzew oraz pogłowia dużej zwierzyny łownej.
Bardziej świadome próby zadbania o środowisko możemy zaobserwować dopiero w XVI wieku. Widoczne jest to szczególnie w przypadku króla Zygmunta Starego, który w roku 1523r wydał dekret obejmujący ochroną takie gatunki zwierząt, jak: tur, żubr, łabędź, bóbr a nawet sokół wędrowny. Niestety, jeśli chodzi o tura, zabieg ten nie przyniósł zamierzonego efektu, gdyż ostatni osobnik tego gatunku padł w 1627r.
Od tamtego momentu minęło prawie czterysta lat a człowiek niczego się nie nauczył. Fakt, udało się reintrodukować żubra, wilka czy bobra, lecz co z pozostałymi zagrożonymi gatunkami? Co z lampartem amurskim, wielorybem biskajskim, oryksem szablorogim, szpakiem balijskim, słoniami czy nosorożcami białymi, których pozostało jedynie pięć sztuk (w tym jeden jedyny podstarzały samiec)? Czy w przypadku tego ostatniego, na podobieństwo Zygmunta Starego, spóźniliśmy się już z jego ochroną? Czy podzieli los takich gatunków jak koziorożec pirenejski, ostrygojad kanaryjski czy mniszka antylska, które bezpowrotnie zniknęły z przed naszych oczu?
Z jednej strony każdy z nas chciałby, aby przetrwały foki, wieloryby, rekiny i żyrafy. Udajemy nasze zainteresowanie, wręcz oburzamy się, gdy słyszymy o bestialskim wyrzynaniu całych stad czy pojedynczych osobników dla zwykłego kawałka kła, rogu, kolorowego pióra lub innego „afrodyzjaku”, który ma pomóc zaspokoić i wzmóc nasze rządze. Jednak w tym naszym zakłamaniu nie zdajemy sobie sprawy z tego, że jesteśmy temu współwinni. Bo to my jesteśmy odpowiedzialni za proekologiczną edukację naszych dzieci. A jak mamy je edukować, jeśli nie mamy czasu na zwykłą z nimi rozmowę? Jak je edukować, jeśli sami na łonie natury zachowujemy się jak nieodpowiedzialne szczeniaki, rozjeżdżając quadami i samochodami lasy, pozostawiając po hałaśliwych, piwnych libacjach tony śmieci i butelek? Na takich wzorcach wyrastają nasze dzieci. Dzieci, od których będzie zależał los naszego świata a wraz z nim los naszych braci mniejszych. Więc obudźmy się z marazmu i nie oglądajmy się na innych. Jeśli jesteś ojcem, zachowuj się, jak przystało na ojca, jeśli jesteś politykiem, zachowuj się jak przystało na polityka, jeśli jesteś człowiekiem, zachowuj się, jak przystało na człowieka.
Jerzy Koniuszy