Artykuły » Ptasia kooperacja
05 - 2019
Ptasia kooperacja
Gatunek Homo sapiens wzniósł się na szczyty miedzy innymi dzięki temu, że potrafił się zorganizować. Już w czasach pierwotnych rodzina trzymała się razem a następnie łączyła się w mniejsze lub większe grupy. Miało to oczywiście wiele zalet, gdyż nie tylko pozwalało podzielić się obowiązkami, lecz także każdy osobnik wnosił do stada swoje indywidualne predyspozycje a także pomysły. Pomysły, które pozwalały udoskonalać życie chociażby poprzez ulepszanie narzędzi czy technik łowieckich. Dlatego też nie każdemu może spodoba się to, że wspomniane uspołecznienie to nie tylko domena człowieka. W świecie zwierząt znamy wiele przykładów podobnych zachowań. Szczególnie widoczne to jest u drapieżników żyjących w stadach. Przykładowo polowanie wilków, bez wzajemnej współpracy, byłoby nie tylko utrudnione, lecz wręcz niemożliwe. Wilcza wataha jest tak wyspecjalizowana, że podczas polowania każdy osobnik biorący w nim udział ma z góry przydzielone zadanie. Tak, więc jest przewodnik tzw. samiec alfa ( główny organizator) potem samiec beta (często najsilniejszy, który trzyma w karbach pozostałe osobniki) i kolejni członkowie – jedni od tropienia ofiary, inni od osaczania jej a jeszcze inni – najszybsi – od ścigania i zabijania.
Podobnie zachowują się także pelikany, które w sposób zorganizowany naganiają ryby na płycizny, gdzie łatwiej im zagarnąć je dziobem. Jednak szczyt prawdziwego życia społecznego niewątpliwie osiągnęły owady. Pszczoły, termity, czy mrówki tworzą społeczności, w których, w przeciwieństwie do człowieka, nie znajdziemy osobników niepotrzebnych. Dzięki temu każdy pełni swoją funkcję z pełnym oddaniem i zaangażowaniem. Wzajemna pomoc w obrębie rodziny, stada, społeczności
a nawet jednego gatunku jest w pełni zrozumiała i nie dziwi chyba nikogo. Jednak zdarzają się sytuacje, które wymykają się poza wszelkie ramy i szablony. Jak chociażby osławione brzydkie kaczątko – pisklę łabędzia – wychowane przez samicę kaczki domowej. Pomimo tego, że to tylko bajka, nie neguje jednak faktu, że sytuacje takie zdążają się i to pewnie częściej niż nam się wydaje.
W naturze ciężko je zaobserwować, więc jakież było moje zdziwienie, gdy pewnego majowego dnia natknąłem się na dziuplę, w której co rusz odzywały się i wychylały główkę jakieś pisklęta. Aby stwierdzić, do kogo należy ptasi skarb, ukryłem się za drzewami i czekałem. W końcu po kilku minutach odezwał się nad moją głową jakiś ptak. Po charakterystycznym głosie rozpoznałem, że to szpak. Wypatrzyłem go pośród gałęzi. W dziobie trzymał pokarm, z którym po chwili podleciał do dziupli. Młode zapiszczały i owady zniknęły w ich przepastnych dziobach. Pewnie na tym zakończyłbym obserwację, gdyby nie fakt, że po odlocie dorosłego szpaka do dziupli przyleciał kolejny osobnik, lecz tym razem był to… kowalik. W dziobie tak jak jego poprzednik trzymał owady. W pierwszym momencie pomyślałem, że zaraz podejdzie wyżej, gdyż tam znajdowały się dwie kolejne dziuple. Jakież jednak było moje zdziwienie, gdy na dźwięk jego głosu pisklęta zapiszczały
i wychyliły główki. Kowalik nie zastanawiał się, tylko jakby nigdy rozpoczął karmienie. Rozwarty dziób młodego szpaka był prawie tak duży, jak głowa jego przybranego rodzica. Kowalikowi to najwidoczniej nie przeszkadzało, gdyż podczas mojej długiej obserwacji na zmianę ze szpakiem wielokrotnie powracał z pokarmem do dziupli. Tak, więc nie była to jednorazowa, pomyłkowa wizyta, lecz typowa adopcja. Przypuszczam, że kowalik był pierwotnym właścicielem dziupli i może nawet złożył tam swoje jaja stąd jego determinacja. A szpak, jak to szpak, próbował pewnie go wyrzucić a że ten był nad wyraz uparty, złożył jaja i przestał przejmować się natrętem. Zastanawia mnie tylko fakt, w jaki sposób kowalik dotrwał w swojej determinacji aż do wyklucia się młodych? A może sam na zmianę ze szpakiem wysiadywał jaja? I druga sprawa… Jak wiemy młode szpaki przywiązują się do tego, kto je wykarmił. Tak, więc kim te młode będą się czuły? Za kogo będą się uważały? Za szpaka czy może za kowalika?
Jerzy Koniuszy